Mały chłopiec gdzieś w Indiach, gubi się bratu zasypiając w pustym wagonie, który nagle rusza. Pociąg zatrzymuje się dopiero po kilku dniach w Kalkucie i stąd zaczyna się Droga do domu Saroo. Indyjskie losy chłopca przytłaczają biedą i okrucieństwem wobec dzieci, a szczęśliwy okres po adopcji przez Australijczyków i poszukiwania swojej prawdziwej rodziny wieją nudą. Film kompletnie mnie nie wzruszył pomimo ciekawej historii i nominacji do Oscara.
Slumsy Indii, niekiedy większe niż europejskie miasteczka, pokazane w całej swojej „krasie”. Czy można się z nich wydostać bez utraty bliskich i szacunku do siebie? Może np. wygrywając teleturniej i zostając Milionerem z ulicy?
Najzdolniejszy z młodych mieszkańców indyjskiej wioski zostaje wspólnym sumptem wysłany w podróż do Umriki (Hameryki po naszemu) po świetlaną przyszłość, ale kiedy długo się nie odzywa, wszyscy się niepokoją, czy nic mu się nie stało…